niedziela, 31 marca 2024

Zofia, król i Nieznajomy

W dalekim kraju żył kiedyś młody król o zimnym spojrzeniu i twardym sercu. Był ponury i nerwowy, łatwo wpadał w gniew, a jego mściwość znana była w całym królestwie. Jednak istniała na świecie jedna osoba, którą szczerze kochał; a była nią jego siostra, Zofia. Król bardzo ją cenił, troszczył się o nią i nie umiał jej niczego odmówić. Zofia dobrze o tym wiedziała, a jako że była niezwykle mądra i dobra, starała się udzielać bratu dobrych rad i nieraz zdarzyło jej się ocalić od kary jakiegoś nieszczęśnika, który nieopatrznie naraził się na gniew monarchy. Z tego powodu poddani bardzo cenili i szczerze kochali księżniczkę, ale z biegiem lat zaczęli też obawiać się, że nadejdzie dzień, w którym ta wyjdzie za mąż i opuści zamek swego brata. Na razie jednak nie zanosiło się na to, by miało się to zdarzyć w najbliższej przyszłości, gdyż Zofia odrzucała wszystkich zalotników - czy to dlatego, że żaden jej się nie podobał, czy też z obawy przed pozostawieniem brata samego.

  Któregoś dnia do stolicy przybyli posłańcy przynosząc złe wieści:

- Wróg u bram, najjaśniejszy panie! Potężny król zza morza przybył tu na czele floty, a teraz jego armia rozłożyła obóz na wybrzeżu. Jeśli mu się nie poddasz, czeka nas wojna!

Król, usłyszawszy to, natychmiast kazał podać sobie zbroję i osiodłać konia. Zebrał też swoją armię i, powierzywszy siostrze opiekę nad zamkiem i królestwem, wyruszył na spotkanie wroga. Żegnający go poddani głośno wiwatowali na cześć swego władcy i życzyli mu szybkiego zwycięstwa, po cichu jednak obawiali się, że siły nieprzyjaciela okażą się zbyt silne nawet dla najlepszych żołnierzy królestwa.

- Mówią, że ich wojsko jest tak liczne, że nie sposób ogarnąć go wzrokiem - szeptali między sobą - Ponoć strzały ich łuczników mogłyby przesłonić słońce, a z miast i wsi, przez które przechodzą zostają potem tylko popiół i zgliszcza.

Zofia również się martwiła, ale starała się zachować spokój i dodawała otuchy każdemu, kto przebywał w jej pobliżu, a jej uśmiech pomagał ludziom uwierzyć, że koniec końców wszystko dobrze się skończy.

Tymczasem król i jego ludzie w dość krótkim czasie dotarli do miejsca, gdzie miał oczekiwać ich nieprzyjaciel. Jednak to co zastali na miejscu, bardzo różniło się od widoku, którego oczekiwali. Obóz wroga wyglądał tak, jakby doszło tam do krwawej bitwy: wszyscy żołnierze leżeli martwi, ich namioty były poprzewracane, a broń połamana i niezdatna do użytku. Król kazał swoim ludziom dokładnie przeszukać okolicę, licząc na to, że znajdą kogoś, kto będzie mógł mu powiedzieć, co zaszło. Posłańcy wrócili jednak z niczym. Nigdzie, jak okiem sięgnąć, nie było żywej duszy. Król rozkazał więc rozbić obóz i wyznaczył żołnierzy, którzy mieli trzymać wartę na wypadek, gdyby ktoś miał zjawić się w nocy. Gdy już wszystko było gotowe udał się wraz z jednym z najbardziej zaufanych ludzi do swojego namiotu, a dwaj inni stanęli przy wejściu i pilnowali, by nikt nie zakłócał spokoju ich panu.

Zmrok zapadł już na dobre, kiedy nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się tam jakiś nieznany nikomu mężczyzna o czarnych włosach i drapieżnych rysach. Przybysz skierował się wprost do namiotu króla, a gdy wartownicy zagrodzili mu drogę włóczniami, te wyślizgnęły im się z rąk i same wbiły się w ich ciała. Obcy przeszedł po trupach i wkroczył do wnętrza. Na widok intruza towarzyszący królowi rycerz natychmiast dobył miecza i ruszył naprzód, gotowy bronić swojego pana, wystarczyło jednak jedno spojrzenie czarnookiego natręta, by wojownik stanął i przebił się własną bronią. 

Król wpatrywał się w przybysza ze zgrozą w oczach, a jego twarz była bielsza od śniegu. 

- Kim jesteś? - zapytał drżącym głosem - Dlaczego mnie niepokoisz?

- Nazywają mnie Nieznajomym - odrzekł przybysz - a to, co ujrzałeś w obozie wroga jest moim dziełem. Ocaliłem twoje królestwo i przychodzę po swoją nagrodę. 

- Czego żądasz? - zapytał król.

- Chcę poślubić twoją siostrę - oświadczył Nieznajomy - Z pewnością żaden król ani książę nie zasługuje na nią tak, jak ja.

Usłyszawszy te zuchwałe słowa, król wpadł w taki gniew, że zapomniał o strachu i, poderwawszy się z krzesła obrzucił Nieznajomego gradem obelg. Nazwał go kłamcą, oszustem, pyszałkiem i łotrem, oświadczył, iż nie wierzy w ani jedno jego słowo, a nawet jeśli mówi prawdę, to nadal nie daje mu to prawa, by takimi żądaniami obrażać zarówno księżniczkę, jak i jego samego. Przybysz cierpliwie wysłuchał tej przemowy i tylko uśmiechał się pod nosem. Gdy król w końcu zamilkł, Nieznajomy przemówił spokojnym, ale mrożącym krew w żyłach głosem:

- Sam nie wiesz, królu, jak wiele może cię kosztować odmowa. Potrafię naprawdę dużo, a kiedy wpadnę w złość, skutki mogą być dużo straszniejsze niż to, co widziałeś dzisiaj.

- Nie obchodzi mnie to. Nic co zobaczę ani usłyszę nie sprawi, że pozwolę ci choćby spojrzeć na Zofię.

- Oddasz mi swoją siostrę - powiedział Nieznajomy - albo zabiorę ci połowę twojego skarbca.

- Weź wszystko, jeśli zdołasz - odrzekł król - ale ja zdania nie zmienię.

- Wezmę twoją siostrę - oświadczył Nieznajomy - albo połowę twojego królestwa.

- Zabierz całe, jeśli potrafisz - odrzekł król - ale ja nie ustąpię.

- Twoja siostra - zagroził Nieznajomy - albo połowa twojego serca.

Na tę groźbę, król nie miał już odpowiedzi. Czuł, że stoi przed nim ktoś silniejszy i groźniejszy niż jakikolwiek przeciwnik, z jakim miał do tej pory do czynienia, a gdy zrozumiał, że Nieznajomy bynajmniej nie rzuca słów na wiatr, opuściła go niemal cała odwaga. Zbyt jednak kochał siostrę, by mógł wydać ją za mąż wbrew jej woli, a na samą myśl, że miałby powierzyć ją komuś, o kim nic nie wie i kto napawał go takim przerażeniem czuł, jak skręcają mu się wnętrzności.

- Nie mogę dać ci teraz odpowiedzi - powiedział w końcu  - Za tydzień będziesz musiał stawić się w pałacu i sam poprosić Zofię o rękę. Jeśli się zgodzi, nie będę się sprzeciwiał. 

Nieznajomy, usłyszawszy te słowa, uśmiechnął się triumfująco.

- A więc do zobaczenia! Za tydzień przybędę do twojego pałacu i sam się przekonasz, jak Zofia przyjmie moje oświadczyny.

Po czym zawiał wiatr, rozległ się ogłuszający świst i Nieznajomy zniknął. Król przez chwilę stał nieruchomo w osłupieniu, a potem wybiegł z namiotu i kazał wszystkim jak najszybciej zwinąć obóz. Sam, nie czekając, aż jego ludzie będą gotowi do drogi, dosiadł swojego rumaka i popędził galopem z powrotem do stolicy, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z siostrą. 

Gdy Zofia zobaczyła swojego brata w pierwszej chwili bardzo się ucieszyła, potem jednak dostrzegła malujące się na jego twarzy wzburzenie i niepokój. Kiedy spytała go, dlaczego wrócił tak szybko, król z początku nic nie odpowiedział. Zabrał siostrę do swojej komnaty, zamknął drzwi na klucz i dopiero wtedy opowiedział wszystko o swoim spotkaniu z Nieznajomym. Księżniczka uważnie wysłuchała jego opowieści, a gdy skończył, milczała jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, co można w tej sytuacji zrobić.

- Jeśli to, co powiedział Nieznajomy jest prawdą - powiedziała w końcu - niemądrze byłoby go prowokować ani wyzywać go do walki. Myślę jednak, że może istnieć sposób, by się od niego uwolnić. Kiedy się zjawi, pozwól mi z nim rozmawiać i wydawać mu rozkazy. Ale musisz mi przyrzec, że nie będziesz niczemu się dziwić, ani niczemu sprzeciwiać, choćby pomieszanie i gniew miały odebrać ci rozum. Zaufaj mi i uwierz, że niczego nie zrobię bez powodu. 

Król nie był pewny, czy powinien się zgodzić, w końcu jednak postanowił zaufać siostrze i złożył jej obietnicę, którą chciała usłyszeć. 

 Siedem dni upłynęło bardzo szybko i nadszedł w końcu moment, w którym miał zjawić się konkurent do ręki księżniczki. Życzeniem Zofii było, by cały dwór był obecny, gdy będzie przyjmować Nieznajomego, wszyscy zebrali się więc w sali tronowej, oczekując przybycia osobliwego gościa. Straż przy pałacowej bramie pełniło trzy razy więcej wartowników niż zwykle, dano im też rozkaz, by, jak tylko zobaczą, że ktoś zbliża się do zamku, natychmiast donieśli o tym królowi. Mimo to Nieznajomy zdołał jakoś dostać się do wnętrza niezauważony przez nikogo. Po prostu wyrósł jak spod ziemi w samym środku sali, wywołując popłoch wśród zgromadzonych tam ludzi, po czym pokłonił się przed siedzącą obok króla księżniczką i przemówił do niej:

- Przybywam z dalekich stron, ale nawet tam dotarły wieści o twoim przenikliwym umyśle i czarującej twarzy. Pewnie wiesz już, jak wiele ty i twój brat mi zawdzięczacie. Jeśli zechcesz spojrzeć na mnie przychylnie i pozwolisz, bym zabrał cię do swojego domu jako małżonkę mogę ci przyrzec, że nie ma takiej potęgi, której nie będę w stanie rzucić do twoich stóp. Powiedz mi “tak”, a zyskasz więcej, niż kiedykolwiek zdołałabyś sobie wymarzyć; powiedz “nie”, a będziesz żałować do końca życia.

Zofia wstała i patrząc Nieznajomemu w oczy odpowiedziała mu tak:

- Wiele o tobie słyszałam i bardzo chciałabym przekonać się, czy istotnie jesteś tak mądry, potężny i niezwyciężony jak mówią. Jeżeli zdołasz spełnić moje trzy życzenia, masz moją rękę.

- Rozkazuj, wielmożna pani - odrzekł Nieznajomy.

Zofia przez chwilę udawała, że się zastanawia, po czym wypowiedziała swoje pierwsze życzenie:

- Słyszałam niegdyś o błękitnej perle, która spoczywa na dnie oceanu. Podobno jest tak duża, że trzeba ją trzymać obiema rękami, a w jej wnętrzu można dostrzec płomyki we wszystkich kolorach tęczy. Przynieś mi ją. 

Gdy zgromadzeni w sali ludzie usłyszeli, czego żąda Zofia, byli przekonani, że już udało jej się pozbyć zalotnika, gdyż nikt nie byłby w stanie wykonać tak trudnego zadania. Nieznajomy nie wyglądał jednak na zmieszanego. Chwilę milczał, po czym sięgnął w zanadrze i wyciągnął stamtąd błękitną perłę, dokładnie taką, jakiej chwilę wcześniej zażyczyła sobie księżniczka.

- Kiedy twój brat zaprosił mnie do swego pałacu, od razu pomyślałem, iż wypadałoby przynieść jakiś dar dla damy, którą chcę prosić o rękę. Uznałem, że zasługujesz na coś wyjątkowego, więc zdobyłem dla ciebie tę perłę, zanim zdążyłaś o nią poprosić. Jak widzisz nie ma takiego czynu, którego nie mógłbym dokonać, zwłaszcza jeśli mogę dzięki temu zyskać w twoich oczach.

- Wobec tego oddaj mojemu bratu tych trzech ludzi, których mu zabrałeś - odpowiedziała Zofia. 

W odpowiedzi Nieznajomy skinął dłonią, a drzwi do sali tronowej otwarły się na oścież i weszli przez nie trzej rycerze, których wszyscy mieli za zmarłych. Poruszali się dziwnie sztywno, ich twarze były blade, a oczy puste, ale nikt nie mógł wątpić, że zalotnikowi udało się spełnić życzenie Zofii.

- Czy to wystarczy, bym mógł zostać twoim oblubieńcem? - zapytał Nieznajomy.

- Zanim dam ci odpowiedź - odrzekła na to Zofia - chcę cię poprosić o jeszcze jedną przysługę. Nie obawiaj się, to zadanie będzie najprostsze ze wszystkich. 

- O co chcesz mnie prosić, księżniczko?  

- O pocałunek. 

Gdy król usłyszał te słowa, w pierwszej chwili chciał zaprotestować, ale przypomniał sobie złożoną siostrze obietnicę i pozwolił jej wyjść na środek sali. Księżniczka podeszła do zalotnika, przymknęła oczy i nachyliła się w jego stronę, czekając na pocałunek, a on nie zawahał się skorzystać z tego niemego zaproszenia. W momencie gdy ich wargi zetknęły się ze sobą, Zofia ukradkiem wsunęła Nieznajomemu do ust pewien kamień, który dotąd miała schowany pod językiem. Mężczyzna dostał nagłych drgawek, osunął się na kolana, wydał z siebie przeraźliwy wrzask, po czym przemienił się w obłok czarnego dymu i umknął przez uchylone okno. W tym samym momencie trzech rycerzy, których Nieznajomy miał przywrócić do życia, rozsypało się w proch. Wtedy Zofia podniosła z ziemi mały, błyszczący kamień i pokazała go zgromadzonym. Był to granat.

- Jeszcze chwilę temu przebywał między nami demon - powiedziała głośno i wyraźnie, by wszyscy ją usłyszeli - Nie wiem, co go tu zwabiło, ani jakie miał wobec nas plany, ale z pewnością powinniśmy mieć się na baczności, bo drugi raz możemy nie mieć tyle szczęścia. A przede wszystkim musimy od tej pory wystrzegać się wszystkiego, co złe i przewrotne, bo kto wie, czy to nie my sami nieopatrznie nie ściągnęliśmy na siebie niebezpieczeństwa?

Wszyscy, którzy słuchali tej przemowy dziwili się przenikliwości i sprytowi księżniczki Zofii, nikt jednak nie był tak poruszony całym zajściem, jak jej brat. Choć ani jedno słowo czy nawet spojrzenie siostry nie oskarżało go wprost, jej przemowa obudziła śpiące od dawna sumienie króla, a ono od razu podszepnęło mu, że nikt swoim postępowaniem tak bardzo nie nęcił złych mocy jak on sam. Myśl, że swoim bezmyślnym i samolubnym postępowaniem naraził królestwo i własną siostrę na niebezpieczeństwo prześladowała go do tego stopnia, iż odtąd dwa razy zastanawiał się nad każdym wydawanym rozkazem i bardziej niż kiedykolwiek starał się trzymać swój gwałtowny charakter na wodzy. Także i inni świadkowie tej osobliwej sceny zaczęli obawiać się, że demon zjawi się po raz kolejny, zaczęli więc szukać sposobów, by się przed nim ochronić. Przez pewien czas wszyscy na dworze nosili biżuterię z granatów, a Zofia kazała postawić w swojej komnacie trzy donice z rozmarynem, które sama regularnie podlewała, by mieć pewność, że zioła nie zwiędną. Gdy jednak od odwiedzin Nieznajomego minęły tygodnie, a potem miesiące w czasie których nie wydarzyło się nic szczególnie niepokojącego, wszyscy uwierzyli, że niebezpieczeństwo już minęło. Nawet przezorna księżniczka przestała w końcu myśleć o demonie, a kiedy zakładała granaty i dbała o zioła, robiła to raczej z przyzwyczajenia. 

Jednak nie tak łatwo było pozbyć się złej mocy, którą już raz wpuściło się do swego domu. Którejś nocy, jak tylko król położył się do łóżka, przez otwarte okno wleciał do jego komnaty kruk i usiadł na wezgłowiu. Mężczyzna spróbował go przegonić, ale wtedy ptak przemówił ludzkim głosem.

- Popełniasz błąd, obdarzając siostrę tak wielkim zaufaniem - zaskrzeczał - Lud sprzyja jej dużo bardziej niż tobie, a ona sama pewnie niedługo znudzi się staniem w twoim cieniu i zapragnie twojej korony dla siebie. Lepiej zacznij bacznie ją obserwować i kilka razy się zastanów, zanim usłuchasz jej rady lub powierzysz jej jakieś ważne zadanie, bo inaczej marny twój los!

- Zofia jest dobra i lojalna - odpowiedział król.

- I na tyle mądra, by była w stanie oszukać nawet demona. Naprawdę wierzysz, że gdyby tylko zechciała, nie udałoby się jej zwieść i ciebie? Może już w tej chwili zastanawia się, jak się ciebie pozbyć?

Rozgniewany król rzucił w kruka poduszką, a ten głośno zaskrzeczał, w sposób, który trochę przypominał śmiech, a trochę pogardliwe prychnięcie, po czym wyfrunął przez okno. Mężczyzna został sam, ale nie zmrużył oka aż do rana, gdyż ponure myśli nie pozwalały mu zasnąć i nie pozwalały się odpędzić.

Kruk więcej nie wrócił do pałacu, ale król wcale nie sypiał przez to lepiej. Od tamtej nocy zaczęły bowiem dręczyć go nocne koszmary, w których widział Zofię spiskującą z wrogami królestwa, przygotowującą trucizny albo zakradającą się nocą do jego komnaty ze sztyletem w dłoni. Z początku starał się nie myśleć o tych snach, ale z czasem zaczął coraz częściej zadawać sobie pytanie, czy jego siostra na pewno nie byłaby zdolna do zdrady. Poza tym, przez to, że na różne sposoby starał się pozbyć senności i niemal nigdy nie był już wypoczęty, stał się jeszcze bardziej drażliwy niż przedtem, a najdrobniejsza rzecz była w stanie wyprowadzić go z równowagi. Zofia zauważyła zmianę w usposobieniu brata, ale nie była w stanie odgadnąć jej przyczyny, a kiedy próbowała o to pytać, król zbywał ją półsłówkami lub ostrym tonem nakazywał jej zostawić go w spokoju. W końcu księżniczka przestała go nagabywać licząc na to, że z czasem wszystko wróci do normy. I tak mijały miesiące, a brat i siostra coraz bardziej oddalali się od siebie; on z każdym dniem stając się bardziej podejrzliwy i nieczuły, ona - pogrążając się w coraz większym smutku. 

Aż w końcu nadszedł dzień, w którym król wydał ucztę z okazji swoich urodzin. Zofia chciała podarować mu z tej okazji parę pięknych, haftowanych perłami rękawiczek, a ponieważ przez cały dzień nie udało jej się pomówić z nim na osobności, postanowiła wręczyć mu prezent podczas biesiady. Na oczach wszystkich zebranych podała bratu puzderko, a gdy je otworzył, złożyła mu serdeczne życzenia, uśmiechając się przy tym tak życzliwie, że nikt nie mógłby uwierzyć, by między tą dwójką mogło kiedykolwiek dojść do jakiegokolwiek nieporozumienia. Król nic nie odpowiedział, tylko przyglądał się rękawiczkom z ponurą miną. Potem chwycił je za palce i mocno nimi potrząsnął, a wtedy z wnętrza każdej z nich wypadł wielki, jadowity pająk. Na widok tych stworzeń wszyscy obecni aż wzdrygnęli się z obrzydzenia, natomiast Zofia, którą ten widok zaskoczył i przeraził jeszcze bardziej niż pozostałych, omal nie zemdlała. Król chwycił jeden z leżących na stole noży i rozpłatał nim obydwa pająki, a potem wskazał nim swoją bladą, drżącą siostrę, na którą teraz skierował się wzrok biesiadników.

- Już od dawna podejrzewałem, że dybiesz na moje życie - wycedził - A teraz mam na to dowód!

Zofia zaklinała się, że nigdy podobna myśl nie przyszła jej do głowy i zaczęła błagać brata, by pozwolił jej przynajmniej przemówić w swojej obronie. Zaślepiony gniewem król nie chciał jednak słuchać jej wyjaśnień. Rzucił tylko w stronę siostry nienawistne spojrzenie po czym odwrócił się do niej plecami i kazał natychmiast skrócić ją o głowę. A kiedy gwardziści wyprowadzali księżniczkę z sali, jeden z nich przypadkiem zsunął z jej nadgarstka złotą bransoletkę z granatami, a ta upadła na podłogę. 

Zofię zaprowadzono na szafot, gdzie czekał już kat z naostrzonym toporem. Ten jednak, zaledwie księżniczka złożyła głowę na pieńku, odrzucił broń i zdjął kaptur, a wtedy wszyscy zobaczyli jego twarz. Była upiornie sina, oczy przypominały rozżarzone węgle, a spomiędzy szarych, wąskich warg wystawały ostre jak u rekina zęby. W mgnieniu oka na jego plecach pojawiły się wielkie, błoniaste skrzydła, na głowie - ogromne rogi, a paznokcie zmieniły się w długie, zakrzywione szpony.

Potwór pochwycił księżniczkę i uniósł ją w przestworza. Lecieli ponad chmurami, tak wysoko, że Zofia nie była w stanie dostrzec z góry, czy ma pod sobą ziemię, czy morze. Zimny wiatr przenikał ją do szpiku kości, a szpony potwora boleśnie wrzynały się w jej ciało. W końcu jednak, po wielogodzinnej podróży dziwne stworzenie zaczęło szybować w dół i skierowało się ku skalistej wysepce pośrodku burzliwego oceanu. Stał tam zamek zbudowany w całości z ludzkich kości i czaszek, otoczony wysokim murem. Gdy stwór niosący księżniczkę znalazł się tuż nad ziemią, puścił swoją ofiarę, a potem sam wylądował na dziedzińcu tuż obok niej. Wtedy potwór znów zmienił swoją postać, a Zofia rozpoznała w nim Nieznajomego. Demon spojrzał przerażonej księżniczce prosto w oczy, a na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech.

- Myślałaś, że tak łatwo zdołasz się mnie pozbyć? Nie chciałaś pójść ze mną gdy prosiłem i przynosiłem dary, więc zabrałem cię bez pytania. Teraz należysz do mnie. Nikt cię tu nie znajdzie, nigdy nie zdołasz stąd uciec, a nawet gdyby ci się udało, to i tak nie masz już dokąd wracać. A zostaniesz tu tak długo, dopóki twoje serce nie zmieni się w lód, a ty nie staniesz się tak okrutna jak ja.

Na te słowa Zofia dumnie się wyprostowała i oświadczyła, że woli umrzeć tysiąc razy niż służyć demonowi i, a żadne obietnice, groźby, ani nawet tortury nie sprawią, iż zmieni zdanie. Nieznajomy wysłuchał jej niewzruszony, a gdy skończyła, rzucił jej kpiące spojrzenie i powiedział:

- Jesteś tylko człowiekiem. Znajdę na ciebie sposób.

A potem zabrał ją do zamku, gdzie czekało już na nią stado upiorów. 

Zofia spędziła w tym strasznym miejscu siedem długich lat. Przez cały ten czas Nieznajomy robił co mógł, by zmusić ją do zmiany usposobienia: pokazywał jej straszliwe obrazy wojen, zabójstw, zdrad i wszelkiego rodzaju niegodziwości, jakich każdego dnia dopuszczali się podobni jej ludzie; opowiadał jej, z jaką łatwością był w stanie wiele razy nakłonić zarówno możnych jak i ubogich do tego, by zwrócili się przeciw najbliższym, zapominali o doznanych dobrodziejstwach, a na wspomnienie najdrobniejszej krzywdy napełniali się nienawiścią; opisywał jej, jak wiele rozkoszy może dać jej uśpienie własnego sumienia i rozsmakowanie się w okrucieństwach. Upiory, których zawsze pełno było w zamku i które nie bały się niczego, prócz gniewu demona dręczyły księżniczkę dniami i nocami. Robiły to dla zabawy, ale też po to, by strach i ból dokonały tego, czego namowy i obietnice nie były w stanie. Jednak Zofia miała w sobie tyle siły, że, choć z każdym dniem, który spędzała w kościanym zamku coraz bardziej pragnęła śmierci, wciąż opierała się swoim oprawcom. Wiele razy próbowała też uciec z wyspy, ale za każdym razem komuś w ostatniej chwili udawało się jej przeszkodzić. 

W końcu demon stracił cierpliwość. Którejś nocy znów przybrał postać rogatego potwora, chwycił szponami Zofię i wzbił się wraz z nią w niebo, coraz bardziej oddalając się od kościanego zamku. Tym razem zaniósł ją na szczyt wulkanu i postawił na krawędzi. Gdy Zofia poczuła żar bijący z wnętrza krateru i wydobywające się stamtąd trujące opary, przerażona padła na kolana i zaczęła błagać o darowanie życia zapewniając, że zrobi wszystko, czego tylko zażąda od niej zły duch.

- Myślisz, że dam ci się oszukać po raz kolejny? Już ja dobrze znam twoje sztuczki! - warknął Nieznajomy i wyciągnął szponiaste łapy w stronę księżniczki.

- Przysięgam na swą duszę i na koronę moich przodków - odpowiedziała Zofia - że już zawsze będę ci posłuszna i porzucę wszystko, co do tej pory uważałam za dobre i prawe, ale najpierw pozwól mi zrobić jedną rzecz.

- Czego chcesz? - spytał demon.

- Zemsty. Mój brat musi zapłacić za to, co mi zrobił i chcę dokonać tego sama.

Nieznajomy przez chwilę rozważał słowa Zofii.

- Zabiorę cię do jego pałacu - powiedział w końcu - ale przez cały czas będę ci towarzyszyć. Nie myśl, że spuszczę cię z oka choćby na sekundę.

- Niech tak będzie - odpowiedziała Zofia.

Chwilę później obydwoje byli już w królewskim pałacu, w małej spiżarni obok kuchni. Nieznajomy znów przybrał ludzką postać i miał na sobie strój kuchcika, natomiast Zofia była przebrana za pokojówkę.

- Opowiem ci teraz, co się tu działo pod twoją nieobecność - powiedział Nieznajomy - Gdy król dowiedział się, co się z tobą stało, rozesłał swoich ludzi na wszystkie strony świata, a ponieważ żadnemu z nich nie udało się natrafić na twój ślad, w końcu zaniechał poszukiwań i postanowił, że zrobi wszystko, by o tobie zapomnieć. Zaczął więc oddawać się hulankom i żyć rozpustnie, a jego charakter tak bardzo zmienił się na gorsze, że wystarczyło jedno zgrzytnięcie jego zębów, by ludzie mdleli z przerażenia. W końcu zaraził się pewną ciężką, nieuleczalną chorobą i już od miesiąca leży w łóżku straciwszy jakąkolwiek nadzieję na to, że kiedykolwiek wstanie o własnych siłach. Co na to powiesz, Zofio?

Zofia zmarszczyła czoło jakby zastanawiając się nad czymś i po chwili milczenia powiedziała:

- Szkoda, że nie ma tu żadnej żmii ani skorpiona.

- A co byś zrobiła, gdybyś je miała? - spytał Nieznajomy.

- Zaniosłabym do komnaty króla - odpowiedziała Zofia - Zakradłabym się tam nocą ze świecą w dłoni, ubrana na biało i obsypana mąką tak, bym wyglądała jak zjawa. Taki widok z pewnością wystarczy, by śmiertelnie przerazić chorego, osłabionego człowieka. Następnie rzuciłabym w niego jadowitym stworzeniem, a kiedy próbowałby je z siebie strząsnąć, podeszłabym bliżej i podpaliła kotary jego łóżka. Wtedy mogłabym z przyjemnością patrzeć, jak kona w męczarniach, zwłaszcza że ty na pewno byłbyś w stanie dopilnować, by nikt mi w tym nie przeszkodzić. Wszystko, co potrzebne mogę znaleźć tutaj - brakuje mi tylko żmii lub skorpiona. 

- Nic prostszego - odpowiedział na to Nieznajomy, po czym przemienił się w skorpiona. Zofia zerknęła przez okienko i uśmiechnęła się widząc, że właśnie miało wzejść słońce. 

- Nie ruszaj się, dopóki nie będę gotowa - powiedziała, po czym zdjęła z półki gliniane naczynie z mąką. Jednak zamiast, jak zapowiadała, wysypać całą jego zawartość na siebie, niespodziewanie uderzyła nim skorpiona w głowę. Potem zrobiła to po raz drugi, trzeci i czwarty, aż w końcu jadowite stworzenie stało się niepodobną do niczego plamą cuchnącej masy. 

Zofia jeszcze przez jakiś czas siedziała na podłodze w spiżarni wpatrując się w ścianę, w końcu jednak uwierzyła, że jest już bezpieczna, a wtedy wstała i poszła do kuchni. W jej drzwiach natknęła się na starą kucharkę. Kobieta nie poznała jej, bo siedem lat nieszczęścia odcisnęło tak silne piętno na twarzy Zofii, że chyba tylko któryś z jasnowidzących byłby w stanie rozpoznać w niej księżniczkę. Wcisnęła jej do ręki tacę z jedzeniem i kazała zanieść choremu królowi śniadanie. Zofia posłusznie udała się na górę, cichutko weszła do komnaty króla, położyła tacę obok łóżka i odsunęła zasłony, wpuszczając do wnętrza promienie porannego słońca. Dopiero wtedy spojrzała na brata. Od razu dostrzegła jak bardzo wychudł i pobladł, jak przerzedziły się jego włosy a oczy zapadły się i zmętniały.

Zofia podeszła do niego, otarła mu pot z czoła i zapytała:

- Czy nadal boisz się pająków, Wasza Wysokość?

Wtedy król otworzył oczy, spojrzał siostrze w twarz i rozpoznał ją.

- Skąd się tu wzięłaś? - zapytał - Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. Co się z tobą działo przez te wszystkie lata?

- Byłam daleko, dalej niż kiedykolwiek udało się dotrzeć komukolwiek z mieszkańców tego królestwa, w smutnym, ohydnym miejscu, podobnym do tych, jakie widuje się w najmroczniejszych snach - odrzekła Zofia - Żywiłam się bólem, piłam gorzkie łzy, a do snu kołysała mnie tęsknota. 

- Opowiedz mi o wszystkim - poprosił król.

Zofia opowiedziała mu o skalistej wyspie, kościanym zamku, o upiorach i o demonie, który nad nimi panował. Z każdym wypowiadanym przez nią słowem oczy króla otwierały się coraz szerzej, jego twarz robiła się coraz bardziej blada, a serce biło coraz szybciej. Gdy skończyła, mężczyzna milczał przez chwilę, a potem ujął dłoń siostry i przycisnął ją sobie do ust, gdyż tylko w ten sposób był w stanie wyrazić, jak bardzo poruszyła go opowieść Zofii.

Potem król wezwał swoich doradców.

- Nie proszę cię o wybaczenie, bo wiem, że na nie nie zasługuję - powiedział siostrze - Ale pozwól mi przynajmniej zwrócić ci to, co kiedyś niesłusznie ci odebrałem.

I kazał zapisać w księgach, że księżniczka dowiodła swojej niewinności, więc od teraz znów ma być jego jedyną spadkobierczynią i dziedziczką tronu. Gdy już odeszli, król powiedział:

- Czuję, że już niedługo pożegnam się z tym światem, ale cieszę się, że mogłem zobaczyć cię jeszcze choć jeden raz. Jeśli chcesz teraz odejść, odejdź - i w jego oczach po raz pierwszy od lat pojawiły się łzy.

A kiedy Zofia dostrzegła, że jej brat jest szczerze skruszony, wzruszyła się i przebaczyła mu z całego serca.

Król umarł dwa dni później, do ostatniej chwili trzymając siostrę za rękę. Zaraz po pogrzebie odbyła się uroczysta koronacja i Zofia zasiadła na tronie swoich przodków. A ponieważ tak wiele czasu spędziła w niewoli zła, pragnęła już zawsze widzieć wokół siebie dobro i sprawiedliwość i dzięki temu stała się królową, jakiej nikt ani wcześniej, ani później nie widział. 


czwartek, 15 lutego 2024

Zaczarowane skrzypce

Pewien król miał syna jedynaka. Młody królewicz był bardzo przystojny, miał szlachetny charakter i miłe usposobienie, dlatego spośród wszystkich młodych dam trudno byłoby wskazać choć jedną, która nie pragnęłaby go w sobie rozkochać. Tak się jednak złożyło, że tą, która skradła jego serce nie była żadna księżniczka ani królewna, a pewna uboga dziewczyna imieniem Lidia. Nie miała żadnej rodziny, chodziła w skromnych, połatanych sukienkach i mieszkała sama w małym domku na obrzeżach miasteczka. Za to była szczera i niewinna, miała piękny uśmiech i potrafiła cudownie grać na skrzypcach. Królewicz kochał ją bardziej niż utrudzeni kochają sen, a konający z zimna ogień, ale mimo to dotąd nie odważył się poprosić jej o rękę ani wspomnieć o niej komukolwiek. Jego ojciec, król, był bowiem dumnym, wyniosłym i okrutnym. Królewicz dobrze wiedział, do czego zdolny jest monarcha, gdy wpadnie w złość i jak bardzo nienawidzi wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób mogliby zaszkodzić jego planom. Obawiał się, że jego ojciec nie będzie mógł pogodzić się z tym, iż jego syn sam znalazł sobie narzeczoną, zwłaszcza tak niskiego stanu, przez co Lidii mogłoby grozić niebezpieczeństwo. Prosił więc ukochaną, by nikomu nie wspominała o ich miłości, a ponad to, by nigdy nie próbowała go odwiedzać ani nie pisała do niego listów. Lidia kochała księcia tak bardzo, że nie pragnęła niczego bardziej niż jego spokoju i szczęścia, dlatego zgodziła się na wszystko. Królewicz odwiedzał ją w tajemnicy i, kiedy tylko mógł, dosiadał swojego konia i galopował do niej drogą wiodącą przez dno wąwozu, gdzie rosły krzewy dzikich róż, rodzące śnieżnobiałe kwiaty. A chwile, które w takie dni spędzał w towarzystwie Lidii były dla niego najszczęśliwsze i nie poświęciłby ich nawet gdyby w zamian ofiarowano mu dziesięć królestw.

Któregoś dnia gdy królewicz odwiedził ukochaną w jej domu zauważył stojącą w kącie drewnianą skrzynię i leżące na niej piękne, jasnozielone skrzypce. Zdziwiło go to, bo, choć wiele razy widział jak Lidia gra, nigdy dotąd nie zauważył, by używała tego instrumentu.

Zapytał więc:

- Dlaczego chowasz te skrzypce i nigdy na nich nie grasz? Zawsze myślałem, że  nie masz własnych i dlatego pożyczasz od innych. 

- To nie są zwyczajne skrzypce - odpowiedziała mu Lidia - Mają czarodziejską moc, która sprawia, że gdy ktoś na nich gra, złe zaklęcia pryskają, a ich melodia potrafi ujawnić każdą tajemnicę i wyjawić prawdę o tych, którzy jej słuchają. Dlatego chowam je tutaj i bardzo rzadko na nich gram, choć dźwięki, które się z nich wydobywają, nie mają sobie równych. Obawiam się jednak, że gdybym ich użyła, ludzie mogliby mnie znienawidzić.

- Ja nie boję się prawdy - odrzekł na to królewicz - I bardzo chciałbym usłyszeć, jak grasz na czarodziejskich skrzypcach.

Lidia wzięła więc skrzypce do ręki i łagodnie pociągnęła po nich smyczkiem. Wydobyła się z nich melodia tak czysta i piękna, jakby sama bogini Igrae grała dla zakochanych. A pomiędzy jej dźwiękami, kryła się piękna opowieść o miłości, o miłości czystej, szczerej i czułej, która połączyła tych dwoje. Rankiem królewicz odjechał, obiecawszy Lidii, że znów ją odwiedzi, jak tylko będzie miał okazję. Dziewczyna długo stała przed domem i patrzyła w ślad za ukochanym, dopóki jego sylwetka nie rozpłynęła się we mgle, a stuk kopyt jego konia nie ucichł. 

Niedługo potem Lidia zorientowała się, że spodziewa się dziecka, a wtedy poczuła wielką radość i jeszcze większy niepokój. Z każdym dniem coraz bardziej wątpiła w to, że będzie w stanie sama wyżywić maleństwo i coraz bardziej ubolewała nad tym, iż nie ma przy niej jej ukochanego. Długo czekała na jakieś wieści od królewicza, ale tak się nieszczęśliwie złożyło, że musiał on wyjechać na kilka miesięcy do sąsiedniego kraju. W końcu Lidia zdecydowała się złamać daną księciu obietnicę i napisała do niego list, w którym prosiła go, by przyjechał i zajął się nią i dzieckiem, które miało wkrótce przyjść na świat. Potem poszła do pewnego tragarza, który często dostarczał różne towary w okolice królewskiego pałacu i poleciła mu doręczyć wiadomość.

- Nie mam jak ci zapłacić, ale królewicz z pewnością cię wynagrodzi, gdy otrzyma od ciebie ten list - powiedziała mu - Obiecaj mi tylko, że nikt oprócz księcia go nie zobaczy i nikomu nie powiesz, kto cię przysłał. 

Tragarz udał się do królewskiego pałacu, a tam powiedziano mu, że królewicz wyjechał, a żeby dotrzeć do miejsca, gdzie akurat przebywa, musiałby wyruszyć w długą i męczącą podróż. Gdy posłaniec stał tak pod ogrodzeniem, zastanawiając się, co powinien zrobić, zauważył go król, który właśnie przechadzał się po swoim ogrodzie. 

- Co tu robisz? - zapytał nieznajomego. 

Tragarz w pierwszej chwili nie domyślił się, z kim rozmawia, powiedział więc tylko:

- Mam tu ważny list do królewicza, ale powiedziano mi, że tu go nie znajdę.

- Ja wezmę list.

- Ta, która mnie tu przysłała zabroniła mi pokazywać go komukolwiek, oprócz księcia.

- Masz mi oddać ten list - to rozkaz króla!

Usłyszawszy to, posłaniec nie miał już odwagi odmówić i posłusznie oddał list, po czym jak najszybciej się oddalił.

Kiedy król przeczytał wiadomość od Lidii, wpadł w furię. Był wściekły zarówno na syna, jak i na nieznajomą, której udało się pozyskać jego uczucia, a teraz miała czelność wpraszać się do jego rodziny. Król długo rozmyślał, szukając szybkiego i pewnego sposobu na pozbycie się problemu. W końcu postanowił zwrócić się do pewnej czarownicy. Spotkał się z nią w nocy w myśliwskiej chacie w głębi lasu. Król pokazał czarownicy list Lidii i powiedział:

- Ta kobieta musi umrzeć, ale nikt nie może się dowiedzieć, że miałem z tym coś wspólnego, a zwłaszcza mój syn. Jeśli zdołasz pozbyć się jej po cichu, tak, by nikt nic nie podejrzewał, przyrzekam spełnić każde twoje życzenie.

Czarownica uśmiechnęła się tylko i odpowiedziała królowi tak:

- Moje życzenie jest bardzo skromne. Nie chcę ani złota, ani klejnotów, ani zamku, ani zaszczytów, ani niczego, czym zwykłeś obdarzać swych dobroczyńców. Pragnę tylko, abyś pozwolił mi wziąć sobie to, co znajdę w domu tej kobiety.

Król, szczęśliwy, że może osiągnąć swój cel za tak niską cenę, od razu się zgodził, a czarownica przyrzekła mu, że za kilka dni Lidia będzie martwa. Rozstali się spokojni i zadowoleni, po czym każde z nich wróciło do swojego domu.

Gdy to się działo, Lidia zdążyła urodzić córeczkę, której dała na imię Alma. Młoda matka, choć wciąż bardzo niepokoiła się o swój los i przyszłość dziecka, cieszyła się z obecności tej małej istotki, tak podobnej do jej ukochanego. Czule opiekowała się niemowlęciem, a gdy płakało, uśmiechała się do niego i, przytulając je do piersi, mówiła:

- Bądź cierpliwa, mała księżniczko. Niedługo przyjedzie po nas twój ojciec, a wtedy ułożę cię do snu w złotej kołysce.

I kiedy raz Lidia z małą Almą w ramionach siedziała przy szeroko otwartym oknie, pod jej domem nie wiadomo skąd pojawiła się nagle nasłana przez króla czarownica. Kobieta oparła się o parapet i powiedziała z miłym uśmiechem:

- Co za prześliczne dziecko! Co za rozkoszne maleństwo! Jaka szkoda, że będziesz miała tak niewiele czasu, aby się nim nacieszyć…

Gdy Lidia usłyszała te słowa od razu odwróciła się w stronę nieznajomej i zapytała:

- Co masz na myśli?

- Znam się dobrze na czarach - odpowiedziała jej czarownica - I umiem z daleka rozpoznać osobę, na której ciąży klątwa. Przykro mi to mówić, ale twoje dziecko padło ofiarą szczególnie okrutnej: nie minie miesiąc, a dziewczynka najpierw zacznie chudnąć, potem jej ciało zżółknie i skurczy się, aż w końcu rozpadnie się jak uschnięty kwiat. 

- I naprawdę nic nie można na to poradzić? - dopytywała się zaniepokojona Lidia.

- Owszem, można - odpowiedziała czarownica - I tak się składa, że znam sposób, by odwrócić nieszczęście, ale tylko kochająca matka może tego dokonać. Chodź ze mną, a pokażę ci, jak możesz uratować córeczkę.

Lidii nie spodobał się ten pomysł, ale strach o dziecko sprawił, że w końcu się zgodziła, a ponieważ nie miała z kim zostawić małej Almy, zabrała ją ze sobą.

Dwie kobiety poszły razem do wąwozu, gdzie rosły różane krzewy obsypane białymi kwiatami. Czarownica wskazała Lidii jeden, który opierał się o skalną ścianę i powiedziała:

- Między korzeniami tego krzewu znajduje się pewien kamień, który ma moc odczynienia klątwy. Musisz tylko wyjąć go stamtąd własną ręką, a potem pocałować i dotknąć nim czoła twojej córeczki. Ja potrzymam maleństwo, a ty idź po kamień.

Lidia niechętnie oddała nieznajomej dziecko, po czym podeszła do wskazanego przez nią krzewu. Jak tylko się nad nim pochyliła, czarownica wyszeptała zaklęcie, a wtedy kolczaste pędy wystrzeliły w górę i przebiły ciało młodej kobiety na wylot. Morderczyni z niemowlęciem w ramionach wróciła do domu zmarłej i zabrała stamtąd zaczarowane skrzypce, a potem odeszła w dal, niezauważona przez nikogo.

Kilka dni później królewicz powrócił i od razu zapragnął zobaczyć się z ukochaną, przy pierwszej okazji udał się więc w drogę. Gdy jechał wąwozem, zauważył, że wszystkie kwiaty dzikiej róży z białych stały się krwistoczerwone. Ogarnięty złymi przeczuciami popędził konia i pognał przed siebie, chcąc jak najszybciej zobaczyć Lidię i przekonać się, że nie spotkało jej nic złego. Już po kilku minutach dotarł do miejsca, gdzie niedawno czarownica przyprowadziła młodą skrzypaczkę, a tam zastał ją nieżywą. Gdy królewicz rozpoznał leżącą wśród dzikich róż postać, zeskoczył z konia i podbiegł do niej, by spróbować ją ocucić, szybko jednak przekonał się, że to niemożliwe, a wtedy gorzko zapłakał. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że patrzy na ofiarę morderstwa - zdawało mu się, że Lidię zabił nieszczęśliwy upadek ze skarpy. Długo klęczał tak nad ciałem ukochanej, przyciskając sobie jej głowę do serca i obmywając łzami jej zimną, bladą twarz. W końcu oderwał się od martwej Lidii i własnymi rękami pogrzebał ją pod krzakiem róży. Potem wrócił do zamku i zamknął się w swojej komnacie.

Tymczasem czarownica zabrała skrzypce i Almę do swojego domu. Tam najpierw schowała magiczny instrument do skrzyni, w której trzymała inne swoje skarby, a potem narysowała kredą na podłodze duże koło i położyła niemowlę w środku. Następnie zaczęła nucić tajemniczą melodię, potem wykrzykiwać dziwne słowa, a na końcu wzniosła ręce do góry i wydała z siebie przeraźliwy wrzask. Chwilę później w pokoju nie było już oseska - jego miejsce zajęła dorosła kobieta. Od tej pory odmieniona Alma za dnia musiała ciężko pracować jako służka czarownicy, gdy zaś zapadała noc, jej pani zmieniała ją z powrotem w niemowlę i odkładała do kołyski.

Tak minęło dziesięć lat. Przez cały ten czas czarownica pilnie strzegła zaczarowanych skrzypiec i pilnowała, by Alma nigdy nie miała okazji do ucieczki. Jednak któregoś dnia kobietę wezwała nagle do siebie pewna markiza,oferując jej sakiewkę, w której nigdy nie kończyły się pieniądze w zamian za rzucenie uroku na jej siostrę. Jak tylko czarownica dowiedziała się o tym, natychmiast wybiegła z domu i nie zauważyła, że zostawiła skrzynię, w której trzymała skrzypce Lidii, otwartą. Alma zajrzała do środka, a gdy ujrzała piękny instrument, nie mogła się powstrzymać, by wziąć go do ręki i spróbować na nim zagrać. Jak tylko pociągnęła smyczkiem po strunach, ciążący na niej czar stracił swoją moc i stała się dziesięcioletnią dziewczynką, którą powinna być. Alma wzięła skrzypce pod pachę i wymknęła się tylnymi drzwiami. Biegła przed siebie przez wiele godzin, nie zatrzymując się i nie patrząc wstecz. O zachodzie słońca rozpętała się burza - padał deszcz, wiał wiatr, a ciemne chmury stały się tak gęste, że przypominały ogromny koc okrywający niebo. Dziewczynka dostrzegła w oddali samotną wieżę i, niewiele myśląc pobiegła w jej stronę. Gdy już dotarła na miejsce, spostrzegła, że drzwi były uchylone i bez namysłu weszła do środka. Wieża wyglądała na opuszczoną od dawna, było w niej ciemno, meble pokrywała gruba warstwa kurzu, a ściany i sufit usiane były pajęczynami. W kącie stał olbrzymi zegar, również podniszczony i brudny. Alma weszła po schodach na górę i znalazła tam pokój, gdzie stało duże, stare łóżko przykryte podartym kocem. Zmęczona długą drogą dziewczynka ułożyła się na nim do snu, a skrzypce wraz ze smyczkiem położyła na poduszce obok. 

O północy Almę obudziło bicie zegara. Dziewczynka rozejrzała się po pokoju i spostrzegła, że zmienił się nie do poznania. Był teraz zupełnie czysty, a po kurzu i pajęczynach nie było śladu. Na stolikach po obu stronach łóżka stały zapalone świece, a dziewczynka leżała teraz w jedwabnej pościeli pod aksamitnym baldachimem. Cały pokój przypominał teraz sypialnię jakiejś księżniczki. Alma chciała wstać i zobaczyć, czy reszta wieży też się zmieniła, ale gdy zbliżyła się do krawędzi łóżka, spostrzegła, że tuż przed nią na podłodze leży ogromny lew. Spojrzała w drugą stronę i zobaczyła leżącą obok łoża lwicę. Przestraszona dziewczynka skuliła się i, nie wiedząc, co mogłaby zrobić, wzięła do rąk skrzypce. Gdy je trzymała, wróciła jej odwaga, zaczęła więc na nich grać. Tym razem jednak z instrumentu nie wydobyła się żadna melodia - zamiast tego odezwało się kilka kobiecych głosów rozmawiających ze sobą z przejęciem.

- Czy mała Alma śpi na górze? - zapytał jeden z nich.

- Tak, leży w łóżku na piętrze - odpowiedział drugi.

- I nie wstanie przed świtem? - dopytywał pierwszy.

- Lew i lwica dobrze jej pilnują - odrzekł trzeci.

- Jak to dobrze, że nie wie, iż jej dziadek, król, kazał zamordować jej matkę, a gdyby wiedział, gdzie teraz jest, na pewno zabiłby i ją - odezwał się czwarty głos - Gdyby to odkryła, opuściłaby nas i uciekła jak najdalej.

- Jeszcze nie czas! Jeszcze nie czas! - wykrzyknęło naraz kilka głosów - Jeszcze cztery noce!

Alma słuchała uważnie, choć każde usłyszane słowo budziło w niej zdumienie i lęk. Dalej próbowała grać na skrzypcach, ale głosy wkrótce zaczęły coś niezrozumiale bełkotać, a potem ucichły. W końcu dziewczynka odłożyła instrument i usnęła. 

Gdy obudziła się rano, pokój, w którym spała znów był brudny i zaniedbany, nie było też w nim lwów. Alma wstała z łóżka i zeszła na dół. Tam również było ponuro i brudno, ale na zakurzonej podłodze pojawiły się ślady bosych stóp. Dziewczynka weszła przez uchylone drzwi do drugiego pokoju i zastała tam długi stół, a na nim resztki uczty. Ponieważ była bardzo głodna bez namysłu usiadła i zabrała się do jedzenia. Kiedy skończyła, chciała odejść, ale okazało się, że jedyne drzwi są zamknięte na klucz. Alma długo szukała innego wyjścia, aż w końcu się poddała i wróciła do pokoju, gdzie spędziła poprzednią noc. Znów położyła się do łóżka, a skrzypce zostawiła na poduszce obok.

Także tej nocy dwanaście uderzeń zegara obudziło dziewczynkę. Gdy otworzyła oczy, spostrzegła, że pokój po raz kolejny zmienił się w piękną komnatę, a lew i lwica znów leżą po obu stronach łóżka. Alma od razu zaczęła grać na skrzypcach, a wtedy usłyszała, jak tajemnicze głosy rozmawiają ze sobą:

- Czy mała Alma śpi na górze? 

- Tak.

- I nie wstanie przed świtem?

- Nie wstanie.

- Jak to dobrze, że nie wie, iż jej ojciec, królewicz, już niedługo poślubi królową sąsiedniego państwa. Gdyby ktoś jej o tym powiedział, od razu pobiegłaby się z nim zobaczyć. 

- Jeszcze nie czas! Jeszcze nie czas! Jeszcze trzy noce!

Słowa nieznajomych bardzo zdumiały Almę, gdyż dotąd nie przypuszczała, że jej ojciec żyje. Dziewczynka zaczęła jeszcze mocniej pocierać smyczkiem struny skrzypiec, ale tej nocy nie usłyszała już nic więcej. W końcu zrezygnowana odłożyła instrument i poszła spać. 

Gdy obudziła się rano, znów była sama. Tym razem nie chciała już odejść - przeciwnie, czekała z niecierpliwością aż zapadnie zmrok, licząc na to, że tym razem tajemnicze głosy podpowiedzą jej, gdzie ma szukać ojca. Próbowała czuwać przy stole w jadalni, ale godziny mijały i nie wydarzyło się nic szczególnego, aż w końcu Alma nie mogła już dłużej wytrzymać i znów położyła się w sypialni na piętrze. Gdy wybiła północ, po raz trzeci obudziła się w odmienionym pokoju, a lwy i tym razem leżały po obu stronach łóżka. Dziewczynka od razu zaczęła grać na skrzypcach, a wtedy tajemnicze głosy znów przemówiły:

- Czy mała Alma śpi na górze? 

- Tak.

- I nie wstanie przed świtem?

- Nie wstanie.

- Jak to dobrze, że nie wie, iż czarownica, która zabiła jej matkę, szuka jej po całej okolicy. Gdyby się dowiedziała, zechciałaby uciec stąd jak najdalej.

- Jeszcze nie czas! Jeszcze nie czas! Jeszcze dwie noce! 

Tak, jak przewidywały tajemnicze kobiety, Alma w pierwszej chwili chciała wstać i zbiec na dół, ale widok leżących na podłodze lwów ją powstrzymał. W końcu znów zasnęła, a gdy zbudziła się rano, po raz kolejny spróbowała uciec, ale i tym razem drzwi były zamknięte. Dziewczynka wróciła więc do sypialni, a za każdym razem, gdy słyszała jakiś głośniejszy dźwięk, chowała się pod łóżkiem. Dopiero wieczorem się uspokoiła, zjadła to, co ktoś pozostawił na stole w jadalni, a potem poszła spać.

Tej nocy wszystko odbyło się tak, jak w ciągu trzech poprzednich, a gdy Alma zaczęła grać na skrzypcach, usłyszała następującą rozmowę: 

 - Czy mała Alma śpi na górze?

- Śpi.

- I nie wstanie przed świtem?

- Nie wstanie.

- Jak to dobrze, że nie wie, iż jej ojciec umrze w swoją noc poślubną. Matka jego narzeczonej była strzygą, najgroźniejszą i najokrutniejszą ze wszystkich. Umarła pół roku temu, ale córka wciąż jej nie pogrzebała. Królowa ukryła trupa pod łóżkiem w swojej sypialni, i będzie go tam trzymać aż do nocy poślubnej. A kiedy jej małżonek zaśnie, wyciągnie sztylet spod poduszki, wytnie księciu serce i umieści je między żebrami martwej strzygi, by znów ożyła. Gdyby Alma o tym wiedziała, natychmiast pobiegłaby go ostrzec.

- Jeszcze nie czas! Jeszcze nie czas! Została jeszcze jedna noc!

Alma słuchała tych słów niemal skamieniała z przerażenia. Ledwo starczało jej sił by utrzymać skrzypce i smyczek, wciąż jednak grała, licząc na to, że tajemnicze głosy podpowiedzą jej, co ma dalej robić. Na próżno: tej nocy nie usłyszała już nic i w końcu wyczerpana zasnęła. 

Kiedy znów się obudziła minęło już południe. Dziewczynka postanowiła, że zostanie w wieży jeszcze na tę jedną, ostatnią noc, miała bowiem nadzieję, że następnego dnia będzie już mogła odejść, a wcześniej być może uda jej się dowiedzieć czegoś przydatnego. Czekała niecierpliwie, aż zapadnie zmrok, a gdy już to się stało, położyła się do łóżka i starała się jak najszybciej zasnąć. Tej nocy jednak bicie zegara jej nie obudziło. Pokój znów stał się piękną komnatą, a lew i lwica ułożyły się z obu stron łóżka, ale Alma wciąż twardo spała i nic nie zakłócało jej spoczynku. Ocknęła się dopiero o wschodzie słońca, kiedy nagle dał się słyszeć donośny huk, a drzwi do pokoju same otwarły się na oścież. Wtedy leżące na podłodze zwierzęta wstały i głośno zaryczały, po czym wybiegły, zostawiając dziewczynkę samą.

 Alma chwyciła skrzypce, zeskoczyła z łóżka i czym prędzej zbiegła na dół. Tam czekało już na nią siedem ubranych w złote szaty kobiet o błyszczących oczach. Były to nimfy zwane lampadami; gdy zobaczyły dziewczynkę, pokłoniły się jej z szacunkiem i powiedziały:

- Od wielu lat byłyśmy tu uwięzione. Za dnia przebywałyśmy w ścianach tej wieży, niewidoczne i niezdolne, by się poruszyć, czy wypowiedzieć choć słowo. Nocami zaś mogłyśmy swobodnie przechadzać się po pokojach tej wieży, choć nie byłyśmy w stanie przekroczyć jej progu. Mogłyśmy odzyskać wolność dopiero po tym, jak ktoś, kto najpierw był dorosły, a dopiero potem stał się dzieckiem przez pięć nocy pod rząd będzie spać w łóżku na piętrze. Długo czekałyśmy, aż się pojawisz, a kiedy już przyszłaś, byłyśmy gotowe zrobić wszystko, byś nie odeszła, zanim zdołasz nas ocalić. Teraz możemy już wrócić do domu i jeśli zechcesz, zabierzemy cię ze sobą - możesz być pewna, że dobrze się tobą zajmiemy, a w naszej podziemnej siedzibie znajdziesz takie cuda, jakich nie udałoby ci się zobaczyć w żadnym ludzkim królestwie.

Wtedy Alma wyznała, że słyszała, o czym rozmawiały nocami i chciałaby jak najszybciej zobaczyć się z ojcem. Gdy lampady dostrzegły, że dziewczynka nie da się przekonać, podarowały jej lwa i lwicę.

- Nie musisz się ich bać - powiedziała jedna z nich - Doprowadzą cię do celu i obronią przed każdym, kto mógłby chcieć cię skrzywdzić. Strzeż dobrze swoich skrzypiec i nie pozwól, by ktokolwiek ci je odebrał. Jeśli będziesz mieć odwagę, by użyć ich we właściwym momencie, z pewnością przyniosą ci szczęście. 

Alma podziękowała nimfom i wyruszyła w podróż. Jechała na grzbiecie lwicy, a lew biegł przed nią i głośnym ryczeniem spędzał wszystkich z drogi.

Tymczasem czarownica nie przestawała szukać uciekinierki. Próbowała śledzić ruchy gwiazd na niebie, by dowiedzieć się, w którą stronę udała się Alma, ale ta zawsze była o krok przed nią. Poszukiwania zaprowadziły kobietę do sąsiedniego państwa, a tam wszyscy mówili o zbliżającym się ślubie ich królowej; kilka razy padło też imię pana młodego. Gdy czarownica o tym usłyszała, postanowiła także udać się do zamku, w którym miał odbyć się ślub. Ponieważ była ubrana jak wytworna dama i przyniosła z sobą bogate dary dla państwa młodych, wpuszczono ją do środka, choć nie była zaproszona. Gdy jednak jakiś czas później niespodziewanie zjawiło się nieznane nikomu dziecko jadące na grzbiecie lwicy, zagrodzili jej wejście halabardami.

- Chcę zagrać dla młodej pary - śmiało powiedziała Alma. 

Gwardziści nie chcieli jej wpuścić, ale ze względu na towarzyszące jej lwy bali się ją odpędzić. W końcu jeden z nich poszedł opowiedzieć o wszystkim królowej.

- Sprowadźcie tu to dziecko - powiedziała - Chętnie zobaczę tak niecodzienne zjawisko, a moich gości też pewnie zdoła to zabawić.

Almę zaprowadzono więc do sali biesiadnej, a lew i lwica szły za nią krok w krok. Dziewczynka stanęła naprzeciw stołu, gdzie siedzieli nowożeńcy, a także ojciec pana młodego i najważniejsi goście. Alma śmiało ujęła swój instrument i zaczęła grać. Skrzypce wydawały z siebie tak cudowne tony, że nawet najbardziej nieczuli ze słuchaczy nie mogli ukryć wzruszenia. A melodia rozbrzmiewając snuła opowieść o Lidii i jej córce; o wielkiej miłości, potwornej zbrodni i niebezpieczeństwie, które groziło panu młodemu. Słuchacze nie byli w stanie powstrzymać łez, a wzruszenia, jakie czuł królewicz nie da się opisać słowami. W końcu wstał i podbiegł do dziewczynki, a gdy spojrzał jej w twarz, od razu dostrzegł w niej podobieństwo do jego ukochanej sprzed lat i uściskał córkę.

Królowa zbladła ze złości i poderwała się ze swojego krzesła.

- Chyba nie wierzysz w to, co ta przybłęda wmówiła ci przy pomocy swoich czarów?! Nie zdziwiłabym się, gdyby okazała się być upiorem lub demonem! Jak możesz słuchać tych oszczerstw i nawet nie próbować stanąć w obronie swojej żony, której nigdy nie przyszłoby do głowy, by knuć przeciw tobie?!

 - W takim razie pokaż, co chowasz pod łóżkiem - zaproponował królewicz - Jeśli nic tam nie będzie, wszyscy będą mogli się przekonać, że jesteś niewinna.

Królowej nie spodobał się ten pomysł, ale wiedziała, że jeśli odmówi, wszyscy tym bardziej uwierzą w ostrzeżenia skrzypiec. Zresztą i tak nie dano jej czasu na odpowiedź, bo jak tylko królewicz wyraził swoje życzenie, kilku służących czym prędzej pobiegło do komnaty, w której nowożeńcy mieli spędzić noc, a za nimi od razu podążyli zaciekawieni goście. Gdy odsunięto łóżko wszyscy mogli zobaczyć leżące pod nim ciało martwej strzygi. Poza tym, spod poduszki wysunął się ukryty tam sztylet. Królowa, widząc, że nie zdoła już uniknąć kary za swoje postępki czym prędzej rzuciła się do ucieczki, ale dwa lwy towarzyszące Almie od razu ruszyły za nią w pościg. Dopadły uciekinierkę w momencie, gdy ta już miała wybiec przez główną bramę i pożarły ją w mgnieniu oka. Wtedy dworzanie podnieśli z ziemi jej koronę i przynieśli ją królewiczowi, prosząc, by to on zasiadł na tronie w miejscu swojej niegodnej małżonki. 

Wśród przyglądającego się tej scenie tłumu była też czarownica, która więziła niegdyś Almę. Ponieważ muzyka skrzypiec ujawniła także jej winy, korzystając z zamieszania przemieniła się we wronę i niepostrzeżenie wyfrunęła przez okno. Od tej pory słuch po niej zaginął. Może uciekła do jakiegoś dalekiego kraju, może postrzelił ją myśliwy, a może poraził ją piorun. Nie wiadomo. Grunt, że już nigdy nie wróciła.

Królewicz wziął Almę za rękę i poprowadził do miejsca, gdzie siedział jego ojciec. 

 - Nie będę się na tobie mścił, - powiedział królowi - ale nie chcę cię więcej widzieć. Wracaj do swojego królestwa, a ja i moja córka zostaniemy w moim.

Król usłuchał rozkazu syna i czym prędzej opuścił zamek. Wtedy zabawa rozpoczęła się na nowo - wszyscy cieszyli się, że pozbyli się okrutnej królowej, a w zamian otrzymali prawego monarchę i dzielną królewnę.   

A gdy wybiła północ, lew i lwica usiadły po obu stronach wejścia do zamku i przemieniły się w złote posągi. Od tej pory nikt, kto miał nieczyste zamiary, nie mógł przekroczyć progu twierdzy.

Był to ostatni dar siedmiu lampad dla Almy i jej ojca.